29 lipca, 2013

Chwila prawdy...

Cześć, tu Sage.
Zastanawiam się czy ktokolwiek to czyta. Cały czas piszę i staram się wymyślać coś innego... Wiem, że napisałam dopiero 4 rozdziały, ale Wasze komentarze byłyby naprawdę dla mnie świetnym "pomocnikiem". Naprawdę chciałabym zrobić coś fajnego, o czym moglibyście pisać lub mówić. Czekać ze zniecierpliwieniem na kolejny wpis... Może zadacie sobie pytanie, po co ja w ogóle piszę ten blog. A więc, dlatego, że przez to czuję się bliżej Justina. Jestem Belieberką od samego początku tak naprawdę. Przeżyłam cholernie wiele z tego powodu. Były to chwile złe i dobre. Poznałam naprawdę fantastycznych ludzi, których nie byłabym w stanie NIGDY znaleźć w swoim najbliższym społeczeństwie. Razem się wspieramy, rozmawiamy, w ogóle spędzamy razem czas, nawet jeśli tylko przez Internet. Walczymy cały czas z hejterami, ale te walki nas tylko umacniają. Cholernie długo staraliśmy się o koncert Justina w Polsce, aż w końcu się udało... Ja nie mogłam na nim być choć miałam tak blisko... Cały czas czuję pustkę w sercu, kiedy ktoś na Twitterze zaczyna pisać jak to było na koncercie. Tak długo o niego walczyłam, a nie pozwolono mi na niego iść choć miałam już załatwiony bilet... Starałam się znaleźć jakiś sposób by załatać tą dziurę, aż w końcu postanowiłam wylać wszystko na kartkę. Wszystkie moje uczucia... Szło mi to naprawdę dobrze, więc postanowiłam coś napisać o Justinie. W pewnym momencie bliska mi osoba powiedziała, żebym założyła bloga i tam to wszystko przepisała... I oto jestem. Dlatego jeśli byście to skomentowali, wiedziałabym, że ktokolwiek to czyta, nawet jeśli to będą 3 osoby. Tego bloga traktuję też jako takie zadośćuczynienie za to, że nie było mnie w najważniejszej chwili dla Belieberki...
Dlatego, jeśli macie choć chwilę i czytacie ten wpis lub tego bloga, proszę, skomentujcie to chociażby krótkim "czytam". To dla mnie naprawdę ważne...

Forever be a Belieber,
@beauty_lion

27 lipca, 2013

Rozdział 3.

   - Dasz mi spokój, do cholery?! - krzyknęłam, po czym ruszyłam w przeciwnym kierunku
   - Stary, ja nie wiem co Ty jej zrobiłeś, ale chyba przesadziłeś. - powiedział Justin powstrzymując się od śmiechu - Przywitałbym się z Tobą, ale lepisz się od tej czekolady.
   - Toronto, nie uciekaj! Przyszedłem do Biebera! Nie wiedziałem, że tu będziesz! - krzyknął za mną Ryan ignorując to co powiedział kumpel
   - Czekaj. Znacie się? - powiedział z niedowierzaniem Justin
   - Ta. Próbowałem ją wyrwać jakieś 2 godziny temu w kawiarni i chyba się troszeczkę wkurzyła. - powiedział ścierając z twarzy czekoladę - Masz chusteczkę?
   - Nie. - zaśmiał się gwiazdor - Poczekaj! - krzyknął za mną i zaczął biec w moją stronę
   - Ja z tym palantem nie idę. - odparłam cicho odwracając się do chłopaka - Za żadne skarby.
   - Proszę Cię. Na pewno poznasz go z innej strony. Okej? Daj mu jeszcze jedną szansę. - patrzył się na mnie takim dziwnym wzrokiem.
Po chwili wahania odpowiedziałam - No dobra. Ale przysięgam, że jak zacznie się do mnie przystawiać jeszcze raz to zawartość kubka będzie gorąca i wyląduje gdzie indziej.
   - Weź, bo zaczynam się Ciebie bać. - zaśmiał się Justin. Coś bardzo wesoły jest. - Chodź, stary! - krzyknął w stronę kumpla
   - A nie zrobi mi krzywdy? - powiedział z lekkim wahaniem w głosie
   - Nie, nie zrobię. Chyba, że znowu zaczniesz się do mnie przystawiać. - powiedziałam groźnie i puściłam oczko do Justina. Zaśmialiśmy się w tym samym momencie - Może zaczniemy od początku? Jestem Marie. - powiedziałam do Ryana, gdy do nas podszedł. Spojrzał podejrzliwie na moją rękę, ale zdecydował się podać mi swoją
   - Ryan. Chyba wolę nazywać Cię Toronto. - powiedział z szerokim uśmiechem
   - Niech Ci będzie. - powiedziałam niby od niechcenia, jednak podobała mi się ta ksywa
Szliśmy powoli uliczką, gdy przypomniało mi się coś.
   - Justin. - powiedziałam, a on zwrócił na mnie swoje oczy - Nie zapomniałeś o czymś? - spojrzał na mnie pytającym wzrokiem - Twoje auto zostało pod teatrem.
   - O cholera! Kompletnie zapomniałem! - krzyknął łapiąc się za głowę
   - Daj kluczyki. Przyprowadzę go. - powiedziałam do niego wystawiając rękę. Popatrzył na mnie z lekkim wahaniem w oczach - Obiecuję, że nic mu się nie stanie. Nie będę przecież jechać tak jak na tej prostej. - zapewniłam, a Justin odsapnął z ulgą - Tu są za krótkie ulice. - zaśmiałam się
Chłopak zaczął grzebać w kieszeniach w poszukiwaniu kluczyków, a gdy je znalazł rzucił mi je, a ja złapałam je z wielką zręcznością. Powoli zaczęłam iść w kierunku, z którego właśnie szliśmy. Daleko nie było. Po chwili usłyszałam jak Ryan mówi do Justina
   - Stary, przecież Ty nikomu nie dajesz jeździć swoim autem! Nawet mnie! To nie fair!
Gdy to usłyszałam uśmiechnęłam się do siebie czując się zaszczycona. Kilka minut później otwierałam już samochód. Szybko zasiadłam za kierownicą i ruszyłam z piskiem opon. W szybkim tempie dojechałam do chłopaków. Stali na ulicy, a ja nie hamowałam. Chciałam ich trochę wystraszyć. Patrzyli na mnie, a ja kilka metrów przed nimi zaczęłam hamować i stanęłam tuż przed nimi. Wysiadłam z samochodu i rzuciłam kluczyki Justinowi, który patrzył na mnie z przerażeniem. Obeszłam auto z drugiej strony, żeby wsiąść na miejscu pasażera. Stanęłam przed drzwiami i spojrzałam się na chłopaków. Stali w tym samym miejscu, jednak nie mieli już takich głupich min. Otworzyłam drzwi, lecz nie siadałam.
   - Jedziemy, Justin?
   - Tak, tak, już. - powiedział lekko rozkojarzony
   - Stary, a co ze mną? - spytał Ryan. Bieber spojrzał na niego pytająco, a po chwili puknął się w czoło.
   - No tak! Przecież są tylko 2 siedzenia. No, mówi się trudno. Będziesz musiał wrócić na pieszo do domu. - powiedział z przeprosinami w oczach Justin
   - Dzięki, że zostawiasz najlepszego przyjaciela na drodze dla jakiejś laski. - prychnął
Wtedy się w mnie zagotowało. Miałam taką ochotę mu przyłożyć. Trzasnęłam drzwiami i wściekła ruszyłam w jego kierunku.
   - Dla Twojej pieprzonej wiadomości, nie jestem laską, tylko dziewczyną. Laską to Ty się możesz, kurwa, podpierać. - puknęłam go palcem wskazującym w klatkę piersiową. Patrzył się na mnie z przerażeniem - Ja chyba pójdę na pieszo do Twoich dziadków. Podaj mi tylko ulicę, a ja może jakoś dojdę. Ty w tym czasie odwieź kolegę, żeby się czasem nie zmęczył. Albo nie. Zadzwonię po ojca, żeby po mnie przyjechał. - powiedziałam do Justina i wyjęłam telefon z kieszeni.
Szybka przeszukałam moją listę kontaktów, a gdy już miałam dzwonić piosenkarz złapał mnie za przedramię.
   - Daj spokój. Ryan wróci na pieszo, a my pojedziemy w końcu do dziadków, bo pewnie się już martwią. - powiedział, a potem odwrócił się do Butlera - A ja i tak nie mógłbym obejrzeć z Wami meczu. Wiesz jak moja mama zareagowała po ostatnim takim spotkaniu. Stary, zobaczymy się jutro, bo dzisiaj jest już późno, ok?
   - No dobra. - powiedział, podszedł do Justina, jednak przypomniało mu się, że wciąż jest oblany zaschniętą już czekoladą. Podniósł tylko rękę do góry, a po chwili zwrócił się do mnie - Miło było Cię poznać, Toronto. Nawet po tym jak oblałaś mnie czekoladą i skazałaś na pośmiewisko części miasta, kiedy klęczałem na środku ulicy. - uśmiechnęłam się na samo wspomnienie, a Justin tylko spojrzał się na niego, jak na jakiegoś skończonego głupka.
   - To do zobaczenia... kiedyś tam. - odparłam z szczerym uśmiechem do Ryana. Po chwili razem z Bieberem siedzieliśmy już w samochodzie.
   - To był długi dzień... Pomimo tego, że dzisiaj jest mecz nie mam kompletnie siły po tym koncercie. - powiedział odpalając auto - Za to Ty chyba całkiem nieźle się bawiłaś, co? - zaśmiał się do mnie
   - Ha, ha, ha... Bardzo śmieszne. Nie wiedziałam, że Ryan to Twój kumpel, ale nawet jeśli bym wiedziała, to i tak bym to zrobiła, bo się do mnie bezczelnie przywalał. - odparłam, choć z perspektywy czasu nie było to aż takie okropne - Właśnie, à propos co jest za mecz?
   - Koszykówka. Spurs gra z Heat. A co?
   - Żartujesz, to już dzisiaj?! Obiecałam ojcu, że z nim obejrzę... - powiedziałam pocierając ręką czoło
   - Możemy obejrzeć u mnie. Wiem, że dziadek też chciał zobaczyć ten mecz. Naprawdę interesujesz się koszykówką?
   - A co w tym takiego dziwnego? Grać też trochę potrafię. - odparłam lekko zawstydzona, a zarówno zirytowana, ponieważ ten chłopak w ciągu kilku ostatnich godzin dowiedział się na mój temat naprawdę wielu rzeczy, a ja o nim nie wiem praktycznie nic.
   - Czy ja już czasem nie mówiłem, że mnie zadziwiasz? Ile Ty masz jeszcze tych swoich sekrecików, co? - powiedział i odwrócił się do mnie - No, już jesteśmy.
   - Ale na pewno Twoi dziadkowie nie będą mieli nic przeciwko, że sprowadzasz nieznajomą do ich domu?
   - Nie jesteś nieznajoma. Jesteś Marie. Znasz się na samochodach, szybkiej jeździe, koszykówce i jako jedyna dałaś nieźle popalić Ryanowi. Chyba chcę Cię poznać jeszcze lepiej i dowiedzieć się czym mnie jeszcze zaskoczysz. You’re crazy girl, crazy girl, you should know it - zanucił pod nosem - Chodźmy.
Podeszliśmy razem do drzwi, które po chwili otworzył Justin i puścił mnie przodem. Mmm, gentelman.
   - Już jestem! Babciu, przyprowadziłem gościa! - krzyknął chłopak, a moment później z kuchni wyszła kobieta, która była prawdopodobnie babcią Justina. - Poznaj Marie.
   - Dobry wieczór, Marie. Jestem Diane, babcia tego tutaj młodzieńca, który spóźnił się prawie godzinę. - powiedziała i spojrzała na mojego kompana groźnym wzrokiem - Ale z racji, że go bardzo kocham, nie potrafię się na niego długo gniewać. - potargała mu włosy ręką - Dobrze Was widzieć. Mielibyście może na coś ochotę? Herbata, ciasto?
   - Ja poproszę herbatę, proszę pani. - odparłam, Diane uśmiechnęła się do mnie
   - Ja chyba też. Jest dziadek?
   - Tak, w salonie. - krzyknęła z kuchni kobieta
   - Chodź. - powiedział Justin, łapiąc mnie za rękę i prowadząc do salonu - Cześć, dziadku.
Starszy pan odwrócił głowę, by po chwili wstać z kanapy.
   - Mała Marie? Co Ty tu robisz? - spytała z uśmiechem znajoma mi twarz.....

25 lipca, 2013

Rozdział 2.

   - Chyba, że możesz nocować razem ze mną w domu moich dziadków. Myślę, że nie będzie problemu.
   - Mama na 100% nie zgodzi się, żebyś nocowała z nieznanym chłopakiem u jego dziadków 150 km od domu.
   - Tato, to Justin Bieber. Jego wszyscy znają. - powiedziałam z ironią, a chłopak tylko parsknął śmiechem. Szczerze? To było urocze.
   - Nie ma mowy. W tym wypadku sama rozmawiaj z mamą.
   - Dzięki. Nie ma to jak na Tobie polegać. - wstałam, klepnęłam ojca w ramię i poszłam zadzwonić do mamy.
Kilka razy musiałam dzwonić, bo nie odbierała. Pewnie mieli duży ruch i nie wiedziała w co ręce włożyć. Za 6 razem w końcu się udało.
   - Restauracja pod Wiśnią, słucham? - odezwał się znany głos mojej rodzicielki
   - Cześć mamo. Słuchaj jest sprawa. Naszym klientem, tym od dużego ogrodu, okazał się Justin Bieber. Chciałby ze mną omówić właśnie sprawę roślin, a terminy nas gonią, dobrze o tym wiesz. On za niecałe 2 godziny ma koncert w Stratford, a potem wybralibyśmy się do jakiejś kawiarni. Jednak nie mam możliwości powrotu, bo o tej godzinie nie kursują już autobusy. I Justin mi zaproponował, żebym nocowała z nim u jego dziadków. To co, mogę? - mówiłam szybko i średnio zrozumiale, a mama jak ma dużo pracy to mnie nie słucha, więc...
  - Wiesz, że ja mam teraz dużo pracy. Trzeba było się spytać taty, a nie mnie zawalać telefonami, kiedy jest największy ruch.

   - Ale zgodzisz się, prawda? - powiedziałam z nadzieją w głosie
   - A jeździj gdzie chcesz! Tylko masz wrócić do domu cała i zdrowa. Ja muszę kończyć, bo zaraz nie wyrobię z klientami. - powiedziała, a w tle słychać było brzdęk talerzy i sztućców
   - Dzięki. Kocham Cię mamo, wiesz? - jednak odpowiedział mi tylko sygnał. Rozłączyła się. Tyle jest warte wyznawanie mojej miłości do własnej matki. A potem gada, że ja to jej nie kocham i nie szanuję.
   - Zgodziła się. - powiedziałam z triumfem wypisanym na twarzy do taty. - Tak więc chyba będę nocować u Ciebie. - uśmiechnęłam się i teatralnie puściłam Justinowi oczko. Bieber się zaśmiał, a ojciec miał minę jakby był zgorszony i zastanawiał się czy dobrze zrobił, że puści mnie samą z nieznajomym facetem.
   - Uspokój się, tato. Tylko żartowałam. Nic mi się nie stanie. - pogładziłam ojca po ramieniu, a na koniec mocniej klepnęłam. - Dobra czas się chyba zbierać, c'nie? - powiedziałam do Justina
   - Tak zanim dojedziemy, to zacznie się próba. Na pewno nie ma pan nic przeciwko? - spytał się Bieber mojego tatę
   - Skoro ona wie co robi, to chyba nie. - powiedział nie do końca usatysfakcjonowany
   - W takim razie do widzenia. - powiedział Justin i podał mojemu ojcu dłoń
   - Pa tato. I nie denerwuj się za bardzo, bo Ci któraś żyłka pęknie. - dałam mu szybkiego całusa i pobiegłam w stronę furtki
Weszłam jeszcze na chwilę do naszego autka, aby wyjąć mój notatnik. Razem z Justinem szybko wsiedliśmy do samochodu.
   - Poczekaj chwilę. Niech odjedzie. - przytrzymałam rękę na jego przedramieniu przez chwilę, by nie odpalał samochodu. Spojrzał ze zdziwieniem na mnie, a jego wzrok mówił "ale o co chodzi?". - Udawaj, że coś grzebiesz z tyłu, albo w schowku. Zrobił tak jak powiedziałam.
Chwilę później stary wóz mojego ojca zniknął nam z pola widzenia.
   - A teraz powiesz mi o co chodziło? Troszeczkę się nam spieszy. - powiedział chłopak
   - Powiedziałeś, że będę mogła się przejechać. Proszę, mogę? - powiedziałam i zrobiłam minę smutnego szczeniaczka
   - Przecież miało być dopiero po.... A zresztą nie ważne. Skoro tak wiele wiesz na temat tego auta, to chyba też wiesz jak się je prowadzi. - powiedział wysiadając
Szybko wyskoczyłam z miejsca pasażera i zręcznie złapałam kluczyki, które rzucił mi chłopak. Zwinnie wsiadłam na miejsce kierowcy.
   - Zobaczymy co to cacko potrafi. - powiedziałam zapinając pasy. - Poczekaj, gdzie jest hamulec? - spytałam z miną niewiniątka. Mina Justina była fenomenalna. Wszechogarniający strach. - Stary, żartowałam. - zaśmiałam się uderzając lekko jego ramię. - Prowadzę samochód praktycznie od dziecka. Jestem świetnym kierowcą.
Wcisnęłam sprzęgło i zapaliłam samochód. Po chwili ruszyliśmy z piskiem opon.
   - A więc... - zaczął Justin, ale zaciął się, bo nie mógł pewnie przypomnieć sobie mojego imienia
   - Marie. Jestem Marie. - powiedziałam podając mu rękę, jednak cały czas patrząc się na drogę. Chciałam sprawdzić możliwości tej fury, ale ciągle były zakręty i wolałam za bardzo nie ryzykować.
   - A więc Marie. Opowiedz mi coś więcej o sobie. Wydajesz się być bardzo interesującą osobą od momentu, kiedy zaszczyciłaś mnie swą wiedzą na temat mojego samochodu.
   - Lepiej zapnij pasy, bo widzę przed nami dłuższy prosty odcinek. - powiedziałam z chytrym uśmieszkiem, zwinnie unikając pytania.Nie chcę, żeby wiedział o mnie coś więcej. Ja tylko dla niego pracuję. Jak tylko skończą się roboty, skończy się również nasza znajomość. Więc po co mu ta wiedza?
Justin szybko zapiął pasy. Widać było strach, czy aby na pewno jestem dobrym kierowcą, żeby osiągać duże prędkości jego drogocennym samochodem.
   - Jeśli chcesz wsiąść za kierownicę, to zatrzymam się na poboczu i zamienimy się miejscami. Widzę, że mi nie ufasz.
   - Jak mam Ci ufać skoro znamy się godzinę?! Nie, chcę zobaczyć Ciebie jako kierowcę rajdowego. - powiedział i uśmiechnął się do mnie, jednak niezbyt przekonywająco.
   - W takim razie gaz do dechy! - krzyknęłam i już na zakręcie wrzuciłam 5. W końcu jechaliśmy 120 km/h, ale ja chciałam wycisnąć z niego więcej. Dobrze, że ten odcinek był długi jak cholera, bo na zakręcie nie wiem, czy bym wyrobiła. Wskazówka już prawie dochodziła do 200 km/h.
   - Może już starczy? - powiedział z przerażeniem Justin. Jednak nie było to przerażenie w sprawie prędkości, lecz samochodu.
   - Okej. - odpowiedziałam i powoli zwalniałam. Kiedy jechaliśmy 100 chłopak się odezwał.
   - Czemu się tak wleczemy? To, że poprosiłem, żebyś zwolniła nie oznaczało, że mamy jechać 50 km/h! - powiedział, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie
   - Człowieku, ja mam setkę na liczniku, a Ty gadasz, że się wleczemy?!
   - Sorry, ale tak się naprawdę wydaje.
Jednak dojeżdżaliśmy już powoli do miasta i wolałam zamienić się z Justinem, bo nie wiedziałam gdzie mamy jechać. Rzadko bywałam w Stratford i raczej nie skupiałam się na drodze. Pamiętam jak kiedyś jechałam z tatą tym naszym starym zardzewiałym gratem i prosiłam, żeby przyspieszył na tej cholernie długiej prostej, jednak po chwili tylko żałowałam swojej decyzji. Kiedy wskazówka dochodziła do 100 km/h samochód zaczął dziwnie warczeć i ojciec musiał zwolnić, bo by nam się autko rozpadło.
W dość krótkim czasie dotarliśmy pod jakimś teatrem.
   - Gdzie my jesteśmy?
   - To jest Avon Theatre. To tu dziś zagram koncert. Chcesz iść ze mną?
   - Wolałabym nie. Pójdę sobie do jakiejś kawiarni albo po prostu przejdę się po mieście, ok?
   - No dobra, ale daj mi swój numer, żebym mógł Ci znaleźć po koncercie. Pamiętaj, że za Ciebie odpowiadam. - powiedział i uśmiechnął się uroczo
   - Jesteś tylko ode mnie rok starszy! - powiedziałam z ironią
   - Ale to jednak rok. - zaśmiał się i wymieniliśmy się numerami.
10 minut później siedziałam już w przytulnej kawiarence popijając czekoladę i przeglądając czasopismo, które leżało na stoliku. Po chwili jakiś typek, może w moim wieku, przysiadł się do mojego stolika.
   - Cześć. - powiedział i uśmiechnął się
Rozejrzałam się, czy to aby na pewno do mnie mówi. Wyglądało na to, że tak.
   - Cześć. - powiedziałam niepewnie, bo tak naprawdę nie znałam tego gościa
   - Jestem Ryan. Chyba nigdy wcześniej Cię tutaj nie widziałem, prawda?
   - Tak, dość rzadko bywam w Stratford. Jestem z Toronto.
   - To co Cię tutaj sprowadza droga Toronto? - zapytał z uwodzicielskim uśmiechem. Że go jeszcze szczęka nie rozbolała od tego ogromnego uśmiechu.
   - Przyjechałam tu z... kolegą. - powstrzymałam się w ostatniej chwili od powiedzenia "Justinem Bieberem".
   - A więc gdzie ten kolega? - rozejrzał się teatralnie unosząc prawą dłoń do czoła - Jakoś nikogo przy Tobie nie widzę.
   - No właśnie. Więc wypad. - odparłam z ironicznym uśmiechem
   - Tak chcesz mnie spławić? To było całkiem niezłe. - przyznał i zaklaskał
   - Czego Ty ode mnie chcesz człowieku?
   - Zauważyłem, że taka ładna dziewczyna siedzi sama, więc pomyślałem 'przysiądę się'...
   - To źle myślałeś. - powiedziałam wstając od stolika wraz z plastikowym kubkiem jeszcze w połowie pełnym czekolady.
   - No poczekaj chwilę. Może mógłbym oprowadzić Cię po Stratford?
   - Wiesz co. - odwróciłam się do niego przodem. Był całkiem blisko mnie - Wal się!
Wyszłam z kawiarni i udałam się ulicą byle jak najdalej od niego, jednak żeby nie oddalić się zbytnio od teatru. Cały czas słyszałam jak ten cały Ryan za mną krzyczy, żebym się zatrzymała. W końcu wrzasnął z całych sił.
   - Toronto nie uciekaj!!! Porozmawiaj chociaż ze mną!
Ludzie patrzyli się na niego jak na jakiegoś głupka, który właśnie wyszedł z wariatkowa. Jednak mnie te teksty nie ujęły za serce i szłam dalej przed siebie.
   - Bo uklęknę w tym miejscu na którym właśnie stoję i będę klęczał aż ze mną nie pogadasz!
   - Klęcz sobie ile chcesz! Ja Cię nawet nie znam! Byle Cię tylko kolanka nie rozbolały! - krzyczałam nawet się nie odwracając, jednak w ostatnim momencie spojrzałam na niego z ironicznym uśmiechem i skręciłam w inną uliczkę. Nawet nie było mi go żal. Postanowiłam, że powoli zacznę już iść w stronę teatru. Wciąż w ręku trzymałam kubek z zimną już czekoladą. Nie chciało mi się już tego pić, a w zasięgu mojego wzroku nie było żadnego kosza.
Gdy znalazłam się już przed Avon Theatre postanowiłam, że usiądę sobie na ławeczce po przeciwnej stronie ulicy. Długo nie musiałam na niego czekać. Gdy tylko zauważyłam postać w czarnej bluzie z kapturem na głowie wiedziałam, że to Justin. Wyjął telefon i zaczął prawdopodobnie pisać sms'a. Chwilę potem zaczął wibrować mój telefon. Pomyliłam się, dzwonił.
   - Halo? - spytałam, nie ruszając się z miejsca
   - Gdzie jesteś? Koncert się już skończył.
   - Wiem, widzę. - Justin zaczął się rozglądać, lecz mnie nie zauważył
   - W którym dokładnie miejscu.
   - Po drugiej stronie ulicy. Siedzę na ławce. - chwilę mu zajęło, by wypatrzeć mnie w ciemności. Rozłączyłam nas kiedy zobaczyłam, że idzie w moją stronę.
   - Mogę się przyłączyć? Nie chce mi się jeszcze wracać do domu, a Tobie?
   - Raczej nie. - odparłam patrząc się na swoje dłonie
   - Kocham to miasto. - powiedział po chwili przerwy ni z gruszki ni z pietruszki - To tu się wychowałem, uczyłem. Mam tu rodzinę, przyjaciół i najwspanialszych fanów. Wiesz co ostatnio postanowili? - spytał się odwracając głowę w moją stronę. Miał na twarzy ogromny uśmiech. Cokolwiek to było, cholernie był z nich dumny. Kiwnęłam zachęcająco - Zawarliśmy "cichy" pakt. Kiedy przyjeżdżam do Stratford, oni starają mi się nie przeszkadzać i pozwolić wyjść gdzieś z przyjaciółmi bez ochroniarzy. Cały czas są w pobliżu, ale nie naruszają mojej prywatności. Tak bardzo ich wszystkich kocham. Są dla mnie jak rodzina. Dają mi tyle energii, że nie potrafię się poddać, choć chciałbym to zrobić wiele razy. Uwielbiam dawać koncerty, bo wtedy widzę część Beliebers, kiedy krzyczą moje imię i spełniają swoje marzenia. Nie mam pojęcia gdzie bym wył, gdyby nie wierzyli. Chciałbym poznać je wszystkie, ale nie jestem w stanie. A Ty jesteś Belieber? - spytał
   - Niestety nie. Nie mam na takie rzeczy czasu. Nawet nie pamiętam, kiedy po raz ostatni gdzieś wyszłam ze znajomymi.
   - Żartujesz, prawda? - powiedział z lekkim niedowierzaniem
   - Nie. Całe dnie spędzam razem z ojcem na budowie, a kiedy mamy jakiś dzień wolny to idę pomagać mojej mamie w restauracji. Uwierz ja też nie mam łatwego życia. Każdego dnia wstaję o 5 rano i cały czas ciężko pracuję fizycznie aż do godziny 21. Wtedy wracamy do domu, jemy wspólnie kolację i zabieram się za papierkową robotę. Najwcześniej kończyłam o północy. Nawet nie pamiętam, kiedy się dobrze wyspałam. - odparłam ze śmiechem w głosie
   - Przecież jesteś dziewczyną. - powiedział z oburzeniem - Naprawdę pracujesz razem z ojcem na budowie? I co na przykład robisz?
   - Muszę nosić cegły, czasami pustaki, noszę worki z cementem, jeżdżę taczką często z mokrym piachem... Długo by wymieniać. Ale nie chcę o tym rozmawiać. Pierwszy raz od długiego czasu wyrwałam się od tego błędnego koła. Myślisz, że dlaczego tak bardzo chciałam tutaj z Tobą przyjechać? - zadałam dość retoryczne pytanie
   - Jesteś dla mnie tak cholernie wielką zagadką. Już od pierwszych chwil. Przechodzisz przez płot bez żadnych problemów, tak jakbyś to robiła codziennie. Wiesz tyle na temat mojego auta, którym zresztą jeździsz jak szalona. Pracujesz na budowie tak samo jak inni budowlańcy, którzy są facetami z wielkimi mięśniami. Jednak kiedy patrzę na Ciebie widzę delikatną dziewczynę. Dziewczynę, która chce spełnić swoje wielkie marzenia. - był taki przejęty
   - Miejmy nadzieję, że jeszcze nie raz Cię zaskoczę. - powiedziałam ze śmiechem. Zaśmiał się razem ze mną
   - Przejdziemy się? Stratford nocą jest przepiękne. - powiedział wstając
   - Ale tylko chwilę. Myślę, ze Twoi dziadkowie będą się martwić, że nie ma Cię tak długo po koncercie
   - Faktycznie, babcia może się trochę denerwować. - odparł drapiąc się z tyłu po głowie
   - To chodźmy zamiast ciągle tutaj stać. - ruszyliśmy cichą już uliczką
Po chwili telefon Justina zaczął dzwonić. Spojrzał na mnie przepraszającym wzrokiem.
   - Yo, bro... No skończył się jakiś czas temu... Ciągle jestem pod teatrem... Chętnie, ale mam towarzystwo... Poczekaj, zapytam się. - spojrzał na mnie i odłożył telefon od ucha - Nie miałabyś nic przeciwko, gdyby dołączył się do nas mój kumpel?
   - Nie, no coś Ty. - powiedziałam jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie
   - Spoko, przychodź. Czekamy na Ciebie pod teatrem. - chwilę później zakończył połączenie - Przepraszam Cię. Nie miałem wcześniej pojęcia, że będzie chciał się spotkać.
   - Daj spokój! Przecież to Twój kolega. Czemu miałbyś się z nim nie spotkać?
   - Przez to rozstałem się z Seleną. Nie spędzałem wystarczająco dużo czasu z nią. Twierdziła, że powinienem zdecydować czy chcę ją, czy kumpli. Kochałem ją ogromnie i wybrałem ją. Jednak to nie sprawdziło się na dłuższą metę. Czułem się jak na smyczy. - wyznał
   - Szkoda, że nie zabroniła Ci chodzić do toalety i zaglądać co jakiś czas do lodówki. - zaśmialiśmy się
Nastała cisza, jednak nie była ona krępująca. Po chwili usłyszeliśmy "cześć" tuż za moim ramieniem. Odwróciłam się przestraszona, a gdy zobaczyłam kto to wylałam na niego zimną zawartość mojego kubka....

23 lipca, 2013

Rozdział 1.

     Mój ojciec jest architektem i ma własną firmę budowlaną. Często mu pomagam w różnych projektach i jeżdżę z nim na miejsce budowy, by mu pomóc. Często pokazuję mu moje pomysły w praktyce. Dlatego przyjęło się już, że za każdym razem, gdy klient daje nam wolną rękę, jedziemy na miejsce i staramy się z wizualizować sobie jak to musi wyglądać.
Mama za to jest kucharką w restauracji po mojej babci. Serwują tam prawdziwe domowe obiady. Mama często przychodzi dość późno z pracy, ponieważ trzeba jeszcze posprzątać salę i umyć naczynia. Jak sama twierdzi moja rodzicielka, to jest rodzinna restauracja i będzie w niej pracować tylko rodzina i przyjaciele. Jednak kiedy trafia się jakiś nastolatek, który chciałby dorobić trochę pieniędzy na wakacje, lituje się nad nim i zatrudnia na zmywak. Nie jest to wielka i wykwintna restauracja, do której przychodzą wielkie sławy. To najczęściej stołówka dla dzieciaków, które wracają ze szkoły i nie mają obiadu w domu. Często jest to też świetlica, gdzie mogą odrobić lekcje. Jednak ta restauracja ma swój urok i stałych klientów. Czasami gdy wracałam późno ze szkoły, wpadałam tam, żeby mamie pomóc.
Czasami to naprawdę ciężkie być córką budowlańca... Muszę się naprawdę wysilać fizycznie, pomimo tego, że jestem dziewczyną. Noszę cegły, czasami też pustaki, wożę pełne i ciężkie taczki (często mokrego) piachu. To naprawdę wykańczające dla mojego organizmu. Praktycznie nie mam wolnego czasu. W dzień praktycznie cały czas pracujemy, a nocą załatwiam papierkową robotę. Kilka miesięcy temu zakończyłam naukę i od tamtego czasu praktycznie w ogóle się nie widujemy. Na początku przyszli do mnie kilka razy, ale za każdym razem nie mogłam z nimi nigdzie wyjść. Albo byłam zbyt zmęczona po całym dniu pracy, albo właśnie się szykowaliśmy, żeby jechać na plac. Moje życie stało się prawdziwą udręką. Jednak ojciec stara mi się to zrekompensować i pozwala mi, żebym urządzała ogrody. Bardzo uwielbiam przyrodę, a w szczególności kwiaty. To jest naprawdę fantastyczne zajęcie i czasami mnie ponosi. Jednak z żalem w sercu patrzę jak niektórzy właściciele moich "dzieł" nie dbają o nie.
Kolejną moją pasją jest jazda konna. Kilka lat temu pierwszy raz pojechałam na obóz konny będąc kompletnie nieprzygotowaną. Na ujeżdżalni stawiłam się w zwykłych wypranych dżinsach, tenisówkach, koszulką "The Misfits" i czapką z daszkiem Heats'ów. Jak wielkie było zdziwienie moje kiedy stojąc w szeregu patrzyłam na resztę uczestników obozu, którzy byli ubrani na "bogato" (czyli kaski, czarne bryczesy, skórzane sztyblety i obowiązkowa biała koszulka polo). Jednak najbardziej przerażeni byli instruktorzy, którym powiedziałam, że to mój strój do jazdy. I tak zaczęła się moja historia z jeździectwem. Jestem dość pojętną osobą i naprawdę szybko z grupy początkującej dostałam się do grupy średnio-zaawansowanej. Wszyscy byli pod wielkim wrażeniem i nie raz spotkałam się z opinią, że "urodziłam się w siodle". Jednak pomimo tego następnego roku (jak się dowiedziałam od znajomej) w regulaminie kategorycznie zabroniony był "MÓJ" ubiór. Później rzadko kiedy miałam czas jeździć. Stadnin w mojej okolicy było niewiele, a na dalekie podróże nie było mnie stać. Pewnych wakacji wynegocjowałam, że będę mogła jeździć konno w stajni na bardzo dobrym poziomie w zamian za pomoc przy koniach. Tamte i następne wakacje były naprawdę wyczerpujące, a o roku szkolnym już nawet nie mówię. Nie dość, że spędzałam dużo czasu w stadninie, to musiałam się jeszcze uczyć do egzaminów końcowych i pomagać tacie. Wtedy jadłam naprawdę mało, a o śnie już nie mówię. Następnego lata rodzice stwierdzili, że za bardzo się przemęczam i zabronili mi jeździć do stajni. Wtedy całe dnie spędzałam i wciąż spędzam tylko na budowach. Jak już wcześniej wspomniałam szkołę już skończyłam, a konno nie jeżdżę od kilku lat.


     Nasze kolejne zlecenie wydawało się dość normalne. Musieliśmy tylko dojeżdżać z Toronto na obrzeża Stratford. Chłopak chce zrobić swojej mamie na urodziny prezent. Postanowił kupić niedużą działkę na mały dom i wielki ogród. Jego mama kocha kwiaty. Podczas rozmowy stwierdził, że chce, żeby ta działka była najpiękniejsza pod słońcem i nie liczą się dla niego koszta. Dlatego też stwierdziłam, że dostałam wolną rękę, by w końcu zrealizować mój plan na ogród marzeń. Wiele osób, które do nas przychodzą ma nieograniczony budżet, jednak trafiają się tacy, którzy takowego nie posiadają.
     Kilka dni później, po zakończeniu pracy w Brantford, pojechaliśmy do Stratford. Chłopak podał nam dość dokładnie dojazd do działki, więc w dość szybkim tempie dotarliśmy na miejsce. Plac wydawał się dość duży jednak wiedziałam, że to tylko złudzenie, bo kiedy dom powstanie powierzchnia zmieni się diametralnie. Musieliśmy czekać, bo właściciel tej posiadłości jeszcze nie dotarł na miejsce. Byłam za bardzo ciekawa tego jaka jest ziemia. Czy urodzajna, na której będę mogła posadzić wiele kwiatów i nic się z nimi nie stanie, czy może do niczego się nie nadająca. Kiedy tata nie patrzył szybko przeskoczyłam przez drucianą siatkę.
   - Marie! Wychodź stamtąd natychmiast! Przecież to jest wkradanie się na cudzy teren! - tata zaczął cicho krzyczeć, choć tak naprawdę w pobliżu znajdowało się tylko kilka małych domków
   - Oj, daj spokój. Chcę tylko zobaczyć jaka jest ziemia.
     Jednak nie było mi dane szybkie powrócenie do ojca, gdyż z dość dużą prędkością pod działkę podjechało białe ferrari. Pierwszy raz widzę takie cacko na oczy. Dość szybko wróciłam do siatki.
   - Przepraszam pana bardzo za spóźnienie, ale wiem pan jak to jest z tymi paparazzi. Nigdy nie dadzą mi spokoju. Miał pan chyba przyjechać z córką o ile pamiętam? - powiedział chłopak
Tata pokazał na mnie palcem, jednak kompletnie nie byłam zainteresowana tym gościem. W szybkim tempie przeskoczyłam przez siatkę i podeszłam do samochodu.
   - Ferrari Italia 458. Czterosuwowy silnik. Tylny napęd. Rozpędza się z 3.4 sekundy do 100. Czy ja śnię? - spytałam i odwróciłam się do właściciela
Chłopak zdjął okulary. Czyżby to był sławny Justin Bieber?! Chyba powinnam czuć się zaszczycona, ...ale jakoś nie jestem. On i tata stali ze zdziwieniem w oczach.
   - Młoda damo, a przywita się z panem to kto? - odburknął tata
   - Cześć. - podniosłam rękę
   - Skąd Ty tyle wiesz o tym aucie? - spytał Justin
   - Trochę się tym interesuję. - powiedziałam dość wymijająco - Dasz się przejechać? Obiecuję, że go nie porysuję. Jestem bardzo dobrym kierowcą!
   - Marie! Przyjechaliśmy tu w innym celu! - krzyknął tata
   - Nic nie szkodzi, proszę pana. Pierwszy raz widzę dziewczynę, która wie jakim autem jeżdżę i jeszcze tyle informacji o nim. To dla mnie zaszczyt. - odparł do mojego ojca z uśmiechem. - Jak tylko skończymy pracę nad tą działką, to obiecuję, że będziesz mogła się przejechać. - powiedział tym razem do mnie
   - Jezu, dzięki, dzięki, dzięki! - zapiszczałam z radości i rzuciłam mu się na szyję. - Przepraszam. Tego nie powinno być. - odsunęłam się od niego i schowałam wystający pęczek włosów za ucho z przepraszającą miną
   - Nie ma sprawy. Przyzwyczaiłem się. Tylko, że dziewczyny zawsze rzucały się na mnie z innych powodów. Jestem Justin, a ty to pewnie Marie. - powiedział z szerokim uśmiechem na twarzy i podał mi dłoń. - Ale może przejdźmy do rzeczy.
Podszedł do furtki i otworzył ją bez używania klucza. A ja przeskakiwałam przez płot. Uderzyłam się w czoło. Facepalm.
   - Więc tak. Zdaję się na pańskie i pana córki propozycje. Wcześniej, kiedy rozmawialiśmy, powiedziałem panu tylko czego ja oczekuję. Parter to kuchnia, łazienka, salon. A piętro to 3 pokoje, a w każdym łazienka i duży przestronny hol. Pomyślałem też, że może na dole być taras. Myślałem jeszcze o jakiejś małej spiżarce na parterze, ale z tym zdaję się już na was. Tylko błagam, do 1 kwietnia musicie się wyrobić.
Schyliłam się do ziemi, by zobaczyć ją z bliska. Musiałam mieć pewność, że wszystko z nią w porządku.
   - Jak duży ma być ten ogród? - spytałam się patrząc na Justina
   - Jak duży chcesz. A co masz już jakiś pomysł?
   - W samochodzie jest mój notatnik, a w nim wszystkie wycinki kwiatów i pomysły, jak zrobić taki ogród. Pomożesz mi, co? - spytałam się chłopaka
   - Pewnie, ale chyba już nie dzisiaj. Gram koncert za 2 godziny. Chyba, że chcesz jechać ze mną na koncert, a potem poszlibyśmy do kawiarni i obgadali sprawę tego ogrodu.
Spojrzałam w stronę ojca, by dowiedzieć się jakie jest jego zdanie na ten temat.
   - Na mnie nie patrz. Jesteś już prawie dorosła i wiesz, że takie sprawy powinnaś załatwiać z mamą.
   - No proszę Cię. Jak Ty się zgodzisz, to pojadę i jak wrócisz do domu to tylko powiesz mamie gdzie jestem. Bądź dobrym ojcem.
Zastanowił się chwilę.
   - A jak wrócisz do domu? Jest godzina 17:30. Koncert będzie o 19:30. Potrwa godzinę, może więcej. Autobusy wtedy już nie kursują.
   - Mogę ją odwieźć.
   - Daj spokój. Nie będziesz jeździł w tą i z powrotem o 22. Po prostu będziemy musieli się spotkać kiedy indziej.
   - Chyba, że możesz nocować razem ze mną w domu moich dziadków. Myślę, że nie będzie problemu.
   - Mama na 100% nie zgodzi się, żebyś nocowała z nieznanym chłopakiem u jego dziadków 150 km od domu.
   - Tato, to Justin Bieber. Jego wszyscy znają. - powiedziałam z ironią, a chłopak tylko parsknął śmiechem. Szczerze? To było urocze.
   - Nie ma mowy. W tym wypadku sama rozmawiaj z mamą.
   - Dzięki. Nie ma to jak na Tobie polegać. - wstałam, klepnęłam ojca w ramię i poszłam zadzwonić do mamy.
Kilka razy musiałam dzwonić, bo nie odbierała. Pewnie mieli duży ruch i nie wiedziała w co ręce włożyć. Za 6 razem w końcu się udało.
   - Restauracja pod Wiśnią, słucham? - odezwał się znany głos mojej rodzicielki
   - Cześć mamo. Słuchaj jest sprawa. Naszym klientem, tym od dużego ogrodu, okazał się Justin Bieber. Chciałby ze mną omówić właśnie sprawę roślin, a terminy nas gonią, dobrze o tym wiesz. On za niecałe 2 godziny ma koncert w Stratford, a potem wybralibyśmy się do jakiejś kawiarni. Jednak nie mam możliwości powrotu, bo o tej godzinie nie kursują już autobusy. I Justin mi zaproponował, żebym nocowała z nim u jego dziadków. To co, mogę? - mówiłam szybko i średnio zrozumiale, a mama jak ma dużo pracy to mnie nie słucha, więc...
  - Wiesz, że ja mam teraz dużo pracy. Trzeba było się spytać taty, a nie mnie zawalać telefonami, kiedy jest największy ruch.   ......

21 lipca, 2013

Prolog


„Zakochaliśmy się w sobie mimo dzielących nas różnic, a gdy już to się stało, zrodziło się coś wyjątkowego i pięknego. Moim zdaniem w ten sposób kocha się tylko raz i dlatego każda nasza wspólna minuta jest na trwałe wyryta w mej pamięci. Nigdy nie zapomnę ani jednej chwili.”

~ Nicholas Sparks - Pamiętnik